Lekarze byli pewni najgorszego. Prawda wyszła na jaw po dwóch latach. Dramat znanego dziennikarza
Dwa lata temu Witold Szabłowski usłyszał diagnozę, która dla wielu oznacza koniec dotychczasowego życia. Stwardnienie rozsiane – choroba postępująca, nieuleczalna, odbierająca sprawność. Lekarze nie mieli wątpliwości i ostrzegali, że w przyszłości może czekać go wózek inwalidzki. Uznany reporter jednak nie pogodził się z tym wyrokiem. Jego dociekliwość doprowadziła do odkrycia, które zmieniło wszystko.
- Diagnoza, która brzmiała jak wyrok
- Nie zgodził się z lekarzami. Szukał dalej
- Apel Witolda Szabłowskiego do pacjentów w całej Polsce
Diagnoza, która brzmiała jak wyrok
Witold Szabłowski to nazwisko doskonale znane nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Reporter, autor nagradzanych książek i reportaży, który przez lata opisywał ludzkie dramaty, sam znalazł się w centrum własnej historii. Dwa lata temu lekarze zdiagnozowali u niego stwardnienie rozsiane. Chorobę, która atakuje układ nerwowy, niszczy osłonki mielinowe i prowadzi do stopniowej utraty sprawności.

Prognozy nie były optymistyczne. Medycy ostrzegali, że choroba może postępować szybko, a przyszłość może oznaczać konieczność poruszania się na wózku inwalidzkim. Dla wielu pacjentów taka diagnoza oznacza rezygnację, strach i poczucie bezradności. Szabłowski jednak nie potrafił zaakceptować tej wersji wydarzeń bez zadawania pytań.
Reporter znany z dociekliwości i niezgody na półprawdy poczuł, że coś się nie zgadza. Jak sam przyznał po czasie, diagnoza nie dawała mu spokoju. Zamiast pogodzić się z losem, postanowił działać.
Nie zgodził się z lekarzami. Szukał dalej
W rozmowie z Żurnalistą Witold Szabłowski otwarcie opowiedział o tym, jak wyglądała jego droga do prawdy. Podkreślił, że zawsze wierzył w prawo pacjenta do drugiej, trzeciej, a nawet kolejnej opinii. Sam określa się jako „pacjent aktywny”, którego lekarze nie zawsze lubią, bo nie przyjmuje wszystkiego bezrefleksyjnie.
Przełomem okazała się informacja, którą przekazał mu jeden ze specjalistów. Okazało się, że obraz rezonansu magnetycznego w stwardnieniu rozsianym i boreliozie może wyglądać bardzo podobnie. Obie choroby niszczą bowiem osłonki mielinowe w mózgu. Ta wiedza sprawiła, że Szabłowski trafił do neurolog, która specjalizowała się również w boreliozie.
Zlecono dodatkowe, bardziej szczegółowe badania. Wynik był szokujący – dziennikarz nie chorował na stwardnienie rozsiane. Prawdziwą przyczyną jego problemów była borelioza, nieleczona i przez długi czas niezdiagnozowana. Błąd, który mógł kosztować go zdrowie, a nawet sprawność, został w porę odkryty.
Rozpoczęcie właściwego leczenia otworzyło przed nim zupełnie inną perspektywę niż ta, którą przedstawiano mu dwa lata wcześniej.
Apel Witolda Szabłowskiego do pacjentów w całej Polsce
Dziś Witold Szabłowski zdecydował się opowiedzieć swoją historię publicznie nie po to, by wzbudzać sensację, ale by ostrzec innych. Jak podkreśla, w Polsce jest wiele osób leczonych na stwardnienie rozsiane, które w rzeczywistości cierpią na boreliozę i nie mają o tym pojęcia. Choroba wciąż wyniszcza ich organizmy, podczas gdy otrzymują niewłaściwe leczenie.
Reporter apeluje o czujność, zadawanie pytań i nieuleganie strachowi. Jego zdaniem pacjent ma prawo wątpić, szukać i konsultować się z kolejnymi specjalistami, zwłaszcza gdy diagnoza jest poważna i zmienia całe życie.
Historia Szabłowskiego pokazuje, że determinacja, wiedza i odwaga mogą uratować zdrowie. To również gorzka lekcja o systemie, w którym błędy diagnostyczne wciąż się zdarzają. Dziennikarz ma nadzieję, że jego doświadczenie pomoże innym uniknąć podobnego dramatu i zachęci do aktywnego udziału w walce o własne zdrowie.