Zaatakowali polskiego ambasadora w Rosji. Jest komunikat służb
Polski ambasador w Rosji został zaatakowany przez agresywną grupę na jednej z głównych ulic Petersburga. Według rzecznika MSZ Macieja Wewióra nie doszło do bezpośredniej konfrontacji fizycznej, ale sytuacja wymagała zdecydowanej reakcji ochrony. Strona rosyjska – jak podaje resort – przyznała, że takie zdarzenia „nie powinny mieć miejsca”. Incydent szybko stał się politycznym testem nerwów po obu stronach.
Scena w środku dnia: transparenty, okrzyki, kordon ochrony
Do zajścia, jak podaje MSZ, miało dojść w niedzielę, 16 listopada, w centrum Petersburga. Grupa manifestantów otoczyła ambasadora, skandując hasła i machając transparentami; kilku napastników miało próbować go uderzyć, co przerwała interwencja SOP (Służby Ochrony Państwa – rządowej formacji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo VIP-ów).
Według relacji mediów polski dyplomata nie odniósł obrażeń, a część uczestników zajścia zatrzymano. – „Potwierdzamy incydent; reagowaliśmy natychmiast” – przekazał rzecznik MSZ. To kolejne napięcie wokół polskiej dyplomacji w Rosji po wcześniejszych wybrykach pod placówkami.
To była zorganizowana akcja. Od aktów słownych po agresję fizyczną. Musiała interweniować ochrona pana ambasadora. Temat został poruszony wczoraj, bo wczoraj wezwaliśmy chargé d’affaires na spotkanie. Tam strona rosyjska dostała notę cofającą zgodę na funkcjonowanie ostatniego rosyjskiego konsulatu w Polsce. Drugim tematem było wyrażenie sprzeciwu wobec usunięcia płaskorzeźb na cmentarzu w Katyniu. Trzeci temat to zdarzenie niedzielne. Nie może być zgody na takie sytuacje. Strona rosyjska przyznała, że to takich sytuacji nie powinno dochodzić - przekazał Maciej Wewiór.
Tło i polityczne echo: między bezpieczeństwem a demonstracją siły
Relacje z Petersburga zbiegły się w czasie z ostrym sporem Warszawy i Moskwy – od spraw konsularnych po zarzuty o sabotaż infrastruktury. Polska właśnie ogłosiła decyzję o zamknięciu ostatniego rosyjskiego konsulatu w kraju, a premier i szef MSZ mówią otwarcie o wrogich działaniach rosyjskich służb. Kreml odpowiada oskarżeniami o „rusofobię” i grozi symetrycznymi krokami.
W takim klimacie nawet uliczna „ustawka” pod adresem ambasadora staje się narzędziem presji i przekazu: pokazaniem, że polscy dyplomaci „nie są mile widziani”. W kuluarach słychać, że każda podobna prowokacja będzie bacznie analizowana pod kątem inspiracji i organizacji.
Co dalej: noty, śledztwo i pytanie o granice gry nerwów
MSZ zapowiada kroki dyplomatyczne po incydencie z udziałem polskiego ambasadora w Rosji – od noty protestacyjnej po oczekiwanie na identyfikację i ukaranie sprawców przez stronę rosyjską (standard w takich sprawach). Niezależnie od oświadczeń, praktyka pokazuje, że po każdej takiej scenie ambasady uszczelniają procedury: zmieniają rytm przejazdów, zwiększają „bufery” czasowe, a SOP aktualizuje oceny ryzyka – to żargonowe „profilowanie trasy” i „dekonspiracja nawyków”. Czy Rosja zareaguje realnymi sankcjami wobec napastników, czy poprzestanie na deklaracjach? Pierwsze komunikaty sugerują, że Moskwa woli bagatelizować sprawę, choć oficjalnie przyznała, że do takich incydentów dochodzić nie powinno. Pełniejszy obraz poznamy, gdy pojawią się szczegóły rosyjskiego postępowania i nagrania z monitoringu.
Na razie wiadomo tyle: incydent był głośny, ale krótkotrwały, a służby zareagowały zgodnie z procedurą. W tle pozostaje większe pytanie – czy to jednorazowa prowokacja, czy element szerszej operacji zastraszania zachodnich dyplomatów w Rosji? Odpowiedź przyniosą kolejne dni i to, czy podobne „spontaniczne” sceny będą się powtarzać. Jeśli tak, napięta linia Warszawa–Moskwa znów podskoczy o kilka kresek.