Wydarzenia Gwiazdy Dieta Finanse Zdrowie
Obserwuj nas na:
GorąceTematy.pl > Wydarzenia > Zawrócili samolot przez jeden telefon. Koszmar wydarzył się w powietrzu
Kamil  Świętek
Kamil Świętek 22.11.2025 14:05

Zawrócili samolot przez jeden telefon. Koszmar wydarzył się w powietrzu

Zawrócili samolot przez jeden telefon. Koszmar wydarzył się w powietrzu
Fot. Canva

To miał być zwykły, wieczorny rejs do Stambułu. Pasażerowie już rozpinają pasy, stewardesy przygotowują się do rutynowego serwisu, a samolot unosi się coraz wyżej. Nikt nie spodziewa się, że za kilka minut na pokładzie zapanuje panika, a w kabinie pojawi się gryzący dym. Wszystko przez przedmiot, który każdy z nas nosi w kieszeni. Gdy zrozumiano, co się pali, w samolocie zapadła cisza — absolutna, paraliżująca.

Dym, krzyk i decyzja, której nie można odwlekać

Samolot LOT-u numer LO1365 wystartował z Lotniska Chopina przed godziną 20 i nic nie wskazywało, że lot zapisze się w pamięci pasażerów jako traumatyczne przeżycie. Maszyna spokojnie nabierała wysokości, a światła Warszawy znikały pod warstwą chmur. To właśnie wtedy — gdy większość podróżnych zdążyła już odetchnąć po starcie — dał się zauważyć pierwszy zapach spalenizny.

Najpierw niewinny, ledwo wyczuwalny. Sekundę później intensywny, gryzący. A potem… dym. Kłęby unoszące się z fotela jednego z pasażerów sprawiły, że wokół zapanowała panika. Ludzie odwracali głowy, wstawali, szukali źródła ognia. Stewardesy natychmiast rzuciły się do działania — precyzyjnie, bez krzyku, zgodnie z procedurą. To nie był czas na wahanie.

Okazało się, że przyczyną zagrożenia był uszkodzony akumulator telefonu. Urządzenie zaczęło się topić, syczeć i wydzielać dym tak gęsty, że nawet doświadczeni podróżnicy bledli. Załoga w ułamku sekundy sięgnęła po gaśnicę, a następnie — co jest standardem w przypadkach samozapłonu baterii litowych — zanurzyła telefon w pojemniku z wodą, aby go schłodzić.

W tym samym czasie pilot otrzymał informację, która w lotnictwie znaczy jedno: natychmiast wracamy.

Zawrót nad Polską: pasażerowie milkną, służby w pogotowiu

Samolot znajdował się w okolicach Ostrowca Świętokrzyskiego, kiedy kapitan podjął decyzję o przerwaniu rejsu. Maszyna zawróciła w stronę Warszawy, a w kabinie zaległa cisza. Pasażerowie siedzieli w bezruchu — jedni ze strachu, inni próbując złapać oddech po gwałtownych emocjach.

Po wylądowaniu na Okęciu samolot nie zatrzymał się od razu przy rękawie. Zamiast tego skierowano go w miejsce, gdzie czekała już straż pożarna. Mundurowi weszli na pokład, odebrali zapalony wcześniej telefon i zabezpieczyli go zgodnie z procedurami dotyczącymi urządzeń z uszkodzonymi bateriami litowo-jonowymi.

Pasażerom zalecono, aby pozostali na miejscach przez około 40 minut. Pilot wyłączył silniki, a na płycie lotniska migotały na czerwono i niebiesko światła służb. Dopiero po przeprowadzeniu wszystkich czynności bezpieczeństwa pasażerowie mogli opuścić pokład i zostać przewiezieni do terminala. Mimo ogromnego stresu — nikt nie został ranny.

Błyskawiczna reakcja, konsekwencje i dalszy lot

Rzecznik LOT-u, Krzysztof Moczulski, potwierdził później, że załoga działała absolutnie wzorowo. Każdy element procedury — od gaszenia, przez schłodzenie baterii, aż po nadzorowane lądowanie — został wykonany bezbłędnie. To właśnie takie reakcje sprawiają, że potencjalnie katastrofalne sytuacje kończą się „tylko” nerwami pasażerów.

Na pokładzie doszło do zadymienia spowodowanego przez awarię baterii urządzenia elektronicznego jednego z pasażerów. Załoga, zgodnie z procedurą, użyła gaśnicy i zneutralizowała dym - poinformował Moczulski. Jak opisał, urządzenie trafiło następnie do pojemnika z dużą ilością wody, w celu schłodzenia.

Po przejściu przez procedury i wymianie samolotu, podróżujący do Stambułu ostatecznie wystartowali w dalszą trasę inną maszyną. Choć lot zakończył się bezpiecznie, wiele osób z pewnością długo nie zapomni tamtych chwil — gryzącego dymu, napięcia i świadomości, że w powietrzu każdy incydent może oznaczać poważne zagrożenie.

GorąceTematy.pl
Obserwuj nas na: