Dramat w polskim mieście. Dwie osoby wpadły do stawu
W niewielkim Radzewie ciszę przerwały syreny. Wieczorny spacer zamienił się w wyścig z czasem, a miejscowy staw — w scenę, na której rozgrywa się walka o życie. O kulisach akcji ratunkowej mówi się szeptem, a pytania mnożą szybciej niż odpowiedzi.
- Alarm w Radzewie. Co przerwało spokojny wieczór?
- Spacer, który zamienił się w dramat
- Akcja ratunkowa nad stawem – liczyły się minuty
Chwila nieuwagi, cienki lód, wielka mobilizacja
Radzewo zna ten staw od lat — latem wędkarze, zimą ostrożne kroki po tafli. Tego wieczoru rutyna pękła jak lód przy brzegu. Według wstępnych ustaleń kobieta z 7-letnim synem mogła wejść na zamarzniętą powierzchnię.
Tafla nie wytrzymała i oboje zniknęli pod wodą. Służby zostały zaalarmowane błyskawicznie, a wiejska droga w kilka minut zamieniła się w pas startowy dla ratowników. W ruch poszły latarki, bosaki i termiczne koce — wszystko, co w takich chwilach liczy się najbardziej: sekundy, współpraca i zimna krew. Hasło „Radzewo wypadek” rozniosło się po sieci jak iskra, a mieszkańcy stanęli z boku w milczeniu, by nie przeszkadzać.
Co było dalej?
Minuty, które ważą najwięcej
Jak ustalił „Fakt”, zgłoszenie wpłynęło we wtorek 30 grudnia około 18:30. O 19:00 ratownikom udało się wydobyć z wody matkę, a około 19:30 — jej 7-letniego syna. Obu natychmiast podjęto reanimację. Na miejscu działali strażacy z powiatów poznańskiego i śremskiego oraz grupa wodno-nurkowa z JRG 1 w Poznaniu. Rzecznik wielkopolskich strażaków, mł. asp. Martin Halasz, potwierdził sekwencję czynności — od przeszukania przerębla po działania resuscytacyjne. Wstępna hipoteza jest brutalnie prosta: cienki lód, który „trzyma” przy brzegu, parę metrów dalej bywa zdradliwy jak dywan wyciągany spod nóg. Tyle wystarczyło, by zamienić zimowy wieczór w dramat. Źródła na miejscu podkreślają, że akcję utrudniał mróz i ciemność, a mimo to łańcuch ratunkowy zadziałał jak w podręczniku.
To te minuty decydują: ile czasu pod wodą? Jak szybko rozpoczęto masaż serca? Termika wody kontra termika ciała — liczby są bezlitosne, ale i tu zdarzają się medyczne „cuda”, gdy hipotermia spowalnia metabolizm i daje organizmowi dodatkowe okienko. Strażacy mówią o pełnej koncentracji: jeden zespół pracuje przy przeręblu, drugi przygotowuje sprzęt do ogrzewania, trzeci zabezpiecza dojazd karetek.
Co dalej: pytania, odpowiedzialność i zimowa lekcja dla wszystkich
Po takiej nocy Radzewo będzie mówić o jednym: czy na stawie były tablice ostrzegawcze, czy ktoś widział pierwsze pęknięcia lodu, czy można było zapobiec tragedii. Policja i prokuratura standardowo sprawdzą przebieg zdarzeń, a biegli ocenią grubość lodu oraz warunki na miejscu. Lokalna społeczność już organizuje wsparcie psychologiczne dla świadków — bo widok migających lampek ratowniczych i ciche komendy zostaje w głowie na długo.
To również moment na proste wnioski: lód „pod domem” bywa bardziej zdradliwy niż ten na miejskim lodowisku; „paparazzi” codzienności — smartfony — zamiast filmować, lepiej niech wybierają numer alarmowy 112 (jednolity numer ratunkowy). Jeśli potwierdzi się wersja o załamaniu lodu tuż przy brzegu, ta historia stanie się mroźnym przypomnieniem, że zima nie wybacza drobnych błędów.