Nowe ustalenia! Ujawniono, kto mógł stać za dywersją na kolei
Pociąg stanął, media ruszyły, a politycy mówią jednym głosem: „to dywersja”. Brzmi groźnie i… zaskakująco precyzyjnie jak na pierwsze godziny po zdarzeniu. Jeśli w grę wchodzi profesjonalny sabotaż – a tak mówią służby i byli szefowie wywiadu – stawką nie są opóźnienia w rozkładzie, tylko odporność państwa. Jaka była przyczyna?
Co się właściwie stało na trasie Warszawa–Lublin
Niedaleko wsi Mika (Życzyn) na linii nr 7 maszynista zauważył uszkodzenie toru. Premier Donald Tusk ogłosił, że tor został zniszczony eksplozją ładunku – „akt dywersji” wymierzony w bezpieczeństwo państwa. Zanim wyrwę w torowisku wykryto, przez odcinek przejechały trzy pociągi. W tym samym czasie, bliżej Lublina, stwierdzono uszkodzenie sieci trakcyjnej. Na miejscu pracują policja, prokuratura, ABW i służby kolejowe.
To nie pierwszy raz, gdy kolej staje się celem. W ostatnich miesiącach eksperci alarmowali, że „miękka” infrastruktura – tory, trakcja, łączność – to najłatwiejszy sposób, by siać chaos niskim kosztem. O rosnącej aktywności rosyjskich siatek w regionie mówił niedawno były szef Agencji Wywiadu płk Grzegorz Małecki. A dziś dodaje: to robota specjalistów, demonstracja możliwości i kolejna czerwona linia.
Kto to mógł zrobić?
„Robota specjalistów” i szybka odpowiedź państwa
Wojsko ogłosiło sprawdzenie około 120 km linii kolejowej aż do granicy w Hrubieszowie. W operację włączono m.in. 2 Lubelską Brygadę OT. To właściwa reakcja „tu i teraz”: zabezpieczyć tor, wykluczyć kolejne ładunki, odtworzyć ruch. Równolegle śledczy analizują ślady po eksplozji i monitoring na całym odcinku.
Małecki, cytowany przez media, stawia tezę, że w grę wchodził zespół z doświadczeniem – nie „amatorzy”, jak w niektórych wcześniejszych incydentach. Taki sabotaż wymaga rozpoznania, logistyki i dyscypliny operacyjnej: od podłożenia ładunku po zdalne inicjowanie. Cel? Nie spektakularna katastrofa, lecz panika i debata, która ma osłabić poparcie dla Ukrainy. Brzmi jak podręcznik „wojny pod progiem” – działań poniżej progu wojny, które drenują uwagę i zasoby.
Takiego aktu dywersji raczej nie mogli przeprowadzić amatorzy” – podkreśla w rozmowie z „Faktem”.
Co dalej?
Co dalej: mniej konferencji, więcej śrubek i kamer
Państwo traktuje zdarzenie jako celowe uderzenie w infrastrukturę krytyczną. Prokuratura uruchomiła formalne postępowanie dotyczące samej eksplozji, a wątek użycia materiału wybuchowego stał się jednym z głównych elementów śledztwa. Równocześnie sprawdzane są inne niepokojące incydenty odnotowane na sieci kolejowej, a służby kontrwywiadowcze analizują okoliczności zatrzymania składu pasażerskiego, którym podróżowało 475 osób.
Formacje odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa nie kryją już, że mamy do czynienia ze zdarzeniem o wyjątkowej wadze. To, co początkowo opisywano jako poważny incydent techniczny, szybko zostało jednoznacznie zakwalifikowane jako akt dywersji. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego podkreśliło skalę zagrożenia, a premier oficjalnie potwierdził, że doszło do sabotażu na trasie Warszawa–Lublin, deklarując jednocześnie, że osoby odpowiedzialne za atak zostaną namierzone i pociągnięte do odpowiedzialności.
Konsekwencje będą dwutorowe. Po pierwsze, technika: przeglądy newralgicznych mostów, czujniki drgań i ugięć toru, więcej kamer termowizyjnych w węzłach oraz procedury dla maszynistów. Po drugie, ludzie: szkolenia dla patroli SOK i WOT, zespół szybkiego reagowania ABW z dostępem do danych z dronów i satelitów. Brzmi sucho? To właśnie te „śrubki” i „kamery” wygrają z czyjąś chęcią, by nam zatrzymać państwo jednym kliknięciem.