Policja ujawniła tożsamość ofiar katastrofy śmigłowca pod Rzeszowem
Katastrofa śmigłowca pod Rzeszowem i gęsta mgła, która spowiła wzgórza – to miał być szybki przelot, a skończyło się na dramacie, o którym mówi całe Podkarpacie. Na miejsce ściągnięto strażaków i żołnierzy, a lokalne środowisko biznesowe zamarło. Kto był na pokładzie? Okazuje się, że to znane osoby.
Gdzie zgasły światła nawigacji
Mglisty sobotni wieczór, 29 listopada, zamienił rejon Magdalenki – najwyższego wzniesienia Pogórza Rzeszowskiego – w niemal niedostępny labirynt. Gęsta jak mleko mgła pochłaniała światła latarni i reflektorów, a chłód niósł się po stokach niczym ostrze. O 15:50 na linie alarmowe trafia dramatyczne zgłoszenie: prywatny śmigłowiec runął w pobliżu drogi do Cierpisza i natychmiast stanął w płomieniach. Każda minuta była cenna. Teren okazał się jednak bezlitosny – strome zbocza, rozmiękłe błoto i widoczność praktycznie „na wyciągnięcie ręki” sprawiły, że dotarcie do wraku wymagało improwizacji i ogromnego wysiłku. Strażacy ruszyli na quadach, używając ich tam, gdzie wozy bojowe nie miały szans.
Na miejscu pracowali ramię w ramię terytorialsi z 3. Podkarpackiej Brygady WOT oraz strażacy z kilkunastu jednostek. „Pierwszy zespół pracował dzień i noc; rano weszła nowa ekipa” – relacjonowała rzeczniczka brygady, podkreślając, jak trudne były warunki operacyjne. Łącznie w działaniach uczestniczyło około 50 strażaków z 15 zastępów, którzy – mimo mgły, ognia i ryzyka obsunięcia – prowadzili akcję bez chwili wytchnienia. To nie była rutynowa interwencja ani sytuacja opisana w podręcznikach. To była realna walka z czasem, żywiołem i ukształtowaniem terenu, w której determinacja ratowników odgrywała kluczową rolę.
Kto był na pokładzie?
Mgła, liczby i cisza telefonów
Śledczy zabezpieczają szczątki maszyny, a linie telefoniczne w okolicznych miejscowościach przez całą noc brzęczą krótkimi, niespokojnymi rozmowami. W miasteczkach, gdzie „wszyscy wszystkich kojarzą”, milkną weekendowe plany. Twarde dane są beznamiętne: dwie ofiary na miejscu, spalone szczątki statku powietrznego, trwające czynności biegłych.
Miękkie – dużo bardziej ludzkie: wpisy ze współczuciem, zapalane znicze, szybkie zwołane spotkania zespołów w lokalnych firmach. W komentarzach przewijają się słowa o „pasji latania” i o tym, że „to nie był przypadek, tylko pech w najgorszym momencie”. A jednak gdzieś między liczbami pojawia się pierwszy trop, który podnosi ciśnienie całemu regionowi.
Policja ustaliła, kto zginął w wypadku.
Katastrofa śmigłowca pod Rzeszowem: to oni zginęli
Dopiero wieczorem spływa oficjalne potwierdzenie, które zamienia szept w krzyk żalu: na pokładzie byli bracia Krzysztof (44) i Mariusz (41), znani przedsiębiorcy i współwłaściciele firmy SupFol. „Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Mariusza i Krzysztofa (…) – to niepowetowana strata dla mieszkańców regionu” – napisał w mediach społecznościowych starosta przeworski Dariusz Łapa. Latali z pasji, rozwijali rodzinny biznes od opakowań po projekty lotniczych oklein, a w październiku odebrali Podkarpacką Nagrodę Gospodarczą za Najlepszy Produkt 2025.
Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość o śmierci Mariusza i Krzysztofa, właścicieli firmy SupFol, pochodzących z powiatu przeworskiego - napisał Starosta Przeworski Dariusz Łapa.
Dziś w ich zakładzie świeci się światło, ale to nie „nadgodziny” – to ludzie, którzy nie potrafią zasnąć. Kimś trzeba pokierować produkcją, kimś – emocjami. Czy ster przejmą wieloletni współpracownicy, czy rodzina? Jedno jest pewne: to nazwiska, które jeszcze długo będą powracać w rozmowach – nie tylko tych branżowych.