Pożar w Poznańskim szpitalu. Zdecydowano się na ostateczność
W ciemnościach, przy ogniu i dymie, rozległ się alarm. Nikt nie spodziewał się, że spokojna noc w szpitalu zamieni się w dramatyczną próbę — z płonącego budynku ratownicy wydobywali pacjentów, a część z nich nie była w stanie o własnych siłach opuścić oddziału.
To prawdziwa tragedia!
Choć na razie służby informują, że ogień pojawił się w budynku sąsiadującym ze szpitalem, a nie w głównych skrzydłach lecznicy, sytuacja zyskała już wymiar tragedii. Według relacji świadków, ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie — kłęby dymu wypełniły pomieszczenia, dym wdarł się w korytarze, a rozmieszczone w budynku instalacje i materiały ułatwiły dramatyczne rozprzestrzenianie się ognia. Wiele z tych elementów – zwłaszcza w miejscu remontowanym — nie miało zapewnionej odpowiedniej ochrony przeciwpożarowej.
To, że wielu pacjentów zostało uratowanych, to zasługa heroicznej postawy personelu medycznego i strażaków. Jednak pytanie, jak doszło do tak dramatycznej sytuacji, gdzie procedury bezpieczeństwa zawiodły — pozostaje otwarte. Czy to zaniedbania instalacji, brak przeszkolenia, czy po prostu nieszczęśliwy zbieg okoliczności, który sprowokował tragedię?
Pożar w Poznańskim szpitalu
Zgłoszenie o pożarze wpłynęło późnym wieczorem. Jak informuje lokalna redakcja, ogień pojawił się w remontowanym budynku przylegającym do szpitala w Kole w województwie wielkopolskim. Z uwagi na prace budowlane i prowadzone remonty, przestrzenie były w tym momencie szczególnie narażone — prawdopodobnie to tam doszło do zaprószenia ognia lub zwarcia instalacji.
Na miejsce natychmiast skierowano kilka jednostek straży pożarnej. Strażacy walczyli z ogniem i dymem, starając się zabezpieczyć budynek oraz ewakuować pacjentów i personel. Jednak warunki były ekstremalnie trudne — gęsty dym, ograniczona widoczność, zagrożenie zawaleniem, a także pacjenci ciężko chorzy, niezdolni do samodzielnego poruszania się.
Wiele osób musiało być przeniesionych siłą — na noszach, w wózkach, czasem dosłownie niesionych. Nie wszystkim się udało. Część pacjentów była zbyt osłabiona, pod tlenem lub z respiratorami — ewakuacja była wyjątkowo trudna, a czasem niemożliwa.
W miarę jak ogień wybuchał i rozprzestrzeniał się, pracownicy medyczni oraz ratownicy musieli podejmować dramatyczne decyzje: które osoby natychmiast wynieść, które przenieść do bezpieczniejszych części budynku, a które — niestety — musiały pozostać, bo ewakuacja groziła utratą życia.
Co dalej z pacjentami szpitala?
Obecnie najważniejsze jest ratowanie tych, którzy przeżyli — transport do innych placówek, zapewnienie opieki, leczenie i wsparcie. Wszyscy ewakuowani pacjenci są pod opieką medyczną, zabezpieczono część łóżek w sąsiednich szpitalach. Rodziny — informowane na bieżąco — żyją w stresie, wiele osób czeka na wiadomości o bliskich.
Szpital natychmiast zawiesił przyjęcia nowych pacjentów. Wstrzymano operacje, zabiegi, planowe przyjęcia — cała placówka została częściowo wyłączona z działania. Trwa ocena szkód, inspekcja budowlana, sprawdzane są wszystkie instalacje i zabezpieczenia przeciwpożarowe. Czy placówka zostanie zamknięta na dłużej? Nie wiadomo.
Ale to, co teraz staje się kluczowe, to pytanie o odpowiedzialność. Czy zawiodły procedury? Czy nadzór budowlany i ppoż. był wystarczający? Czy remont był prowadzony zgodnie ze standardami? I — co najważniejsze — czy ktoś poniesie konsekwencje tej tragedii.
Dla pacjentów i ich rodzin to już nie tylko dramatyczna noc i walka o życie — to początek długiej drogi do wyjaśnienia, kto odpowiada za cierpienie, kto dopuścił do sytuacji, w której ludzkie życie zostało wystawione na próbę.