Samolot przez dwie godziny latał nad Polską. Dlatego pilot się na to zdecydował
Mgła nad Krakowem wróciła w najgorszym możliwym momencie i wtedy został zauważony samolot, który przez dwie godziny krążył w powietrzu. Co i dlaczego zrobił pilot? Zaskakujące ustalenia?
Gęsta zasłona z chmur i cierpliwość na rezerwie paliwa
Kiedy nad Krakowem opada gęsta, ciężka mgła, lotnisko w Balicach musi przejść w tryb tzw. procedur niskiej widzialności (LVP – Low Visibility Procedures). To zestaw obostrzeń, które znacząco ograniczają liczbę możliwych operacji lotniczych i podnoszą minima do lądowania, co z kolei spowalnia cały ruch. Tego poranka to właśnie mgła i włączone procedury LVP ustawiły scenariusz dnia: na tablicach pojawiały się kolejne komunikaty o przekierowaniach, opóźnieniach i zmianach bramek, a pasażerowie nerwowo odświeżali aplikacje linii lotniczych, próbując zrozumieć, kiedy i czy w ogóle polecą.
Wśród poszkodowanych lotów znalazła się maszyna easyJet lecąca z Paryża. Po niemal dwugodzinnym opóźnieniu na starcie samolot dotarł nad Małopolskę, ale zamiast lądować, musiał wejść w długotrwały holding.
Przez około 120 minut krążył nad regionem, m.in. w rejonie Pszczyny, czekając na poprawę warunków atmosferycznych. Ten nietypowy, wydłużony lot doskonale zarejestrowały serwisy monitorujące ruch lotniczy, a pasażerowie – zdani wyłącznie na komunikaty załogi – mogli tylko obserwować, jak ich trasa zamienia się w wielokrotne okrążenia nad południem Polski.
Co zrobił pilot?
Dwie godziny w holdingach. Co naprawdę działo się w kabinie?
Najważniejsze: krążenie to nie kaprys załogi, tylko standardowa, bezpieczna procedura „holdingu” – samolot czeka na poprawę warunków, przyglądając się jednocześnie zapasom paliwa oraz prognozom. Gdy widzialność skacze o kilkadziesiąt metrów, kontrola może spróbować „wpuścić” podejście – jeśli znów spada, załoga wraca do kręgu.
Takie „okienka” bywają krótkie, a Kraków w gęstej mgle potrafi je zamykać bez ostrzeżenia, co potwierdzają dzisiejsze raporty o licznych opóźnieniach i zmianach tras. Serwisy monitorujące ruch lotniczy notowały sznur samolotów krążących w okolicy i odchodzących na zapasowe lotniska.
„Czy nie lepiej od razu uciec do Katowic?” – pytają rozemocjonowani pasażerowie. Odpowiedź jest mniej widowiskowa niż film akcji: decyzja zależy od prognoz, priorytetów operacyjnych i… matematyki paliwowej. Przekierowanie też kosztuje, a jeśli prognoza obiecuje szybkie „przejście” mgły, załogi próbują powalczyć o lądowanie u celu. Gdy jednak „okno” nie nadchodzi, wybór lotniska zapasowego staje się nieunikniony. Dziś wielu z nas odświeżało ekrany smartfonów częściej niż stories na Instagramie, a tablica w Balicach przez długie godziny nie dawała łatwych odpowiedzi.
Co dalej w tej sprawie?
Co dalej: nerwy pasażerów, koszty linii i pytanie o zimę w Balicach
Konsekwencje? Po pierwsze, kaskada opóźnień – jedno poranne „pudło” potrafi rozregulować rozkład przewoźnika na cały dzień. Po drugie, rosnąca irytacja klientów: od voucherów po noclegi, które – zgodnie z rozporządzeniem UE 261 – w określonych sytuacjach należą się pasażerom (choć mgła, jako „nadzwyczajne okoliczności”, zwykle zwalnia linie z wypłaty odszkodowania, nie z opieki). Po trzecie, wiecznie żywe pytanie o infrastrukturę i procedury: czy zimowy Kraków można „odczarować”, zwiększając niezawodność operacji, czy też przez kolejne miesiące będziemy żyć w rytmie lotniczej ruletki?
Na razie prognozy są bezlitosne: sezon mgieł dopiero się rozkręca, a podobne historie mogą wracać jak bumerang. Pytanie do Was – podróżników i mieszkańców: czy to moment, by planować podróże z większym buforem, a może… zmienić port wylotu na zimę?
Podzielcie się doświadczeniami – im więcej relacji, tym większa szansa, że ta krakowska mgła przestanie być tylko memem, a stanie się impulsem do realnych zmian.