To on chciał wysadzić polskie pociągi. Dziennikarze ujawnili prawdę o tożsamości zamachowca
Karta SIM kupiona za granicą, wojskowy materiał wybuchowy C4 i błyskawiczna ucieczka na Białoruś. To nie scenariusz filmu szpiegowskiego, tylko rzeczywistość polskich torów kolejowych. Po atakach sabotażowych na linii Warszawa-Dorohusk wszystkie tropy prowadzą do jednego miejsca - rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU.
Szczegóły ataków: od metalowej obejmy po ładunek C4.
W dniach 15-17 listopada na strategicznej linii kolejowej nr 7, łączącej Warszawę z Dorohuskiem, doszło do dwóch aktów dywersji, które mogły zakończyć się katastrofą.
Mika (woj. mazowieckie) - w tej miejscowości doszło do szczególnie niebezpiecznego incydentu. Sprawcy podłożyli i zdetonowali ładunek wybuchowy typu C4 - wojskowego materiału wybuchowego, który poważnie uszkodził tor kolejowy. Eksplozja była na tyle potężna, że - jak relacjonują świadkowie - jej echo rozniosło się po okolicy.
Gołąb (woj. lubelskie) - tutaj działania dywersantów przybrały inną formę. Na torach zamontowano metalowe elementy, a także uszkodzono sieć trakcyjną. Te działania zmusiły maszynistę pociągu pasażerskiego, w którym znajdowało się 475 osób, do wykonania gwałtownego, awaryjnego hamowania.

Sprawcy: Kim są ludzie z otoczenia GRU?
Dzięki szybkiemu działaniu polskich służb udało się zidentyfikować domniemanych sprawców. Są to dwaj obywatele Ukrainii: 41-letni Jewhenij I. i 39-letni Oleksander K. Po przeprowadzonych atakach obaj zbiegli na Białoruś, unikając tym samym zatrzymania na terenie Polski.
Bohaterem materiału Wirtualnej Polski jest szczególnie Jewhenij I. Jego postać idealnie wpisuje się w schemat agenta werbowanego przez obce służby. Jak ustaliła WP, mężczyzna choć ma obywatelstwo ukraińskie, urodził się w Estonii, a na co dzień mieszka w rosyjskim Biełgorodzie. Co istotne, nie jest to jego pierwszy kontakt z wymiarem sprawiedliwości. W maju 2025 roku sąd we Lwowie skazał go zaocznie na 15 lat pozbawienia wolności za podobne przestępstwa dywersyjne na terenie Ukrainy.
Incydenty spotkały się z natychmiastową reakcją na arenie międzynarodowej. Premier Donald Tusk rozmawiał z prezydentem Ukrainy, Wołodymyrem Zełenskim, z którym uzgodnił utworzenie wspólnej polsko-ukraińskiej grupy roboczej mającej zapobiegać podobnym atakom. Zełenski wskazał, że platforma Telegram została wykorzystana zarówno do organizacji sabotażu, jak i prowadzenia kampanii dezinformacyjnej.
Sprawa została również zgłoszona do NATO, a sekretarz generalny Sojuszu, Mark Rutte, pozostaje w stałym kontakcie z polskimi władzami. Eksperci zwracają uwagę, że udowodnienie charakteru terrorystycznego ataku mogłoby mieć poważne konsekwencje międzynarodowe.
Na miejscu polskie służby działają niezwłocznie. Prokuratura Krajowa wydała postanowienie o przedstawieniu zarzutów zbiegłym na Białoruś Ukraińcom. Śledztwo, uznawane za priorytetowe, prowadzi specjalny zespół z udziałem śledczych, prokuratorów oraz funkcjonariuszy ABW i CBŚ.
Rosyjski ślad: Oficerowie GRU i siatka agentów, konsekwencje.
Kluczowym elementem śledztwa jest powiązanie sprawców z rosyjskim wywiadem. Jak ustaliła Wirtualna Polska, bezpośrednim "opiekunem" i rekruterem Jewhenija I. jest Jurij Sizow - oficer Głównego Zarządu Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej, czyli słynnego GRU.
Sizow to postać dobrze znana ukraińskim służbom. W przeszłości planował już serię zamachów w centrach handlowych i restauracjach we Lwowie i Kijowie. Wraz z innym oficerem GRU, Władimirem Lipczenko, stworzyli siatkę agentów, której zadaniem jest przeprowadzanie podpaleń i ataków na krytyczną infrastrukturę zarówno w Ukrainie, jak i w krajach Unii Europejskiej. Całą strukturą dowodzi podobno pułkownik GRU Denis Smoljaninow, specjalista od operacji psychologicznych.
Co ciekawe, Jewhenij I. sam został zwerbowany przez Sizowa, a później - według ustaleń WP - sam próbował werbować innych. Jego "łupem" miał paść mieszkaniec Lwowa, Borysenko, któremu oferował 40 tysięcy dolarów za przeprowadzenie dywersji w fabryce produkującej drony dla ukraińskiej armii.
W odpowiedzi na ataki sabotażowe, polski rząd podjął zdecydowane kroki dyplomatyczne. Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski ogłosił zamknięcie ostatniego rosyjskiego konsulatu w Gdańsku. Wcześniej, w odpowiedzi na inne incydenty, zamknięte zostały już placówki w Poznaniu i Krakowie.
Kreml zareagował na tę decyzję stanowczo, określając ją jako "brak rozsądku". Rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow stwierdził, że "stosunki z Polską uległy całkowitej degradacji". W odpowiedzi rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa zapowiedziała "symetryczną odpowiedź" i ograniczenie polskiej obecności dyplomatycznej w Rosji.
Minister Sikorski w rozmowie z TVP Info wyjaśnił, że decyzja o zamknięciu konsulatu była odpowiedzią na eskalację ataków, które przestały być już tylko "dywersją", a stały się "terrorem państwowym". Zapowiedział również, że będzie apelował do państw UE o wprowadzenie restrykcji w poruszaniu się rosyjskich dyplomatów po terytorium Unii.
