Sceny w górach. Ewakuowano prawie 100 osób
Poranek, który miał się skończyć widokiem na szczyty i selfie z granicą ze Szwajcarią, zamienił się w nerwowe godziny oczekiwania. Turyści i narciarze uwięzieni na górze, śmigłowce krążące nad stacją, a w tle świeżo modernizowana instalacja. Co dokładnie się wydarzyło?
Górski kurort i chwila, która zmieniła plan dnia
Alpecka miejscowość Macugnaga, znana z przesiadki na Monte Moro i widoków „jak z kalendarza”, przeżyła dziś nerwowy sprawdzian. W trakcie kursu jedna z kabin kolejki linowej wjechała zbyt szybko do stacji i uderzyła w barierę. Ruch wstrzymano, a na górze utknęła niemal setka osób – wśród nich dzieci i turyści piesi. Ratownicy rozpoczęli etapową ewakuację, wspierani śmigłowcami, a pierwsze doniesienia mówiły o kilku osobach z lekkimi obrażeniami. Włosi podawali, że zdarzenie rozegrało się na wysokości ok. 2800 m n.p.m., tuż przy granicy ze Szwajcarią.
Dla porównania: to pułap, na którym zimowy wiatr potrafi zmienić się w scenografię z filmu katastroficznego – co tym bardziej tłumaczy, dlaczego do akcji natychmiast zadysponowano dwa śmigłowce i zamknięto pobliskie trasy.
Sekunda za szybko: co wydarzyło się na stacji
Według włoskiej agencji ANSA „instalacja nie zdołała prawidłowo wyhamować przy wjeździe do stacji”. To zdanie brzmi sucho, ale w realu oznacza gwałtowne szarpnięcie, huk i strach w oczach pasażerów. Operator zapewnia, że uruchomiły się procedury awaryjne i że sama infrastruktura nie doznała poważnych uszkodzeń, jednak śledczy mają teraz własną listę pytań – od prędkości wjazdu po pracę układu hamowania.
Szczegóły trasy też mają znaczenie: do incydentu doszło na drugim odcinku, między Alpe Bill a Monte Moro. W jednej z kabin znajdowało się 15 osób; trzy z nich miały odnieść lekkie obrażenia, a w drugiej ranny został pracownik obsługi. Ostatecznie ratownicy zakończyli ewakuację po kilku godzinach.
Nie bez znaczenia jest metryka instalacji. Choć oryginalnie pochodzi z lat 60., przeszła gruntowną modernizację na początku 2023 r.: nowe silniki, rolki i kabiny – rachunek opiewał na około 2 mln euro. Dzisiejsze wydarzenia każą sprawdzić, czy to błąd techniczny, czynnik ludzki, czy rzadki zbieg okoliczności.
Co dalej z sezonem i śledztwem
Wstępne komunikaty są ostrożne: mówi się o „zbyt dużej prędkości przy dojeździe do stacji”, ale oficjalne przyczyny mają potwierdzić analizy biegłych. Lokalne media informują, że wszczęto postępowanie wyjaśniające, a ośrodek pozostaje w trybie „pauzy”, dopóki kontrolerzy nie zielenią światła. Dla tysięcy narciarzy w regionie to kłopot logistyczny, dla operatora – test zaufania w środku sezonu.
Zostaje jeszcze ludzkie pytanie: jak szybko wróci tu poczucie bezpieczeństwa? W branży mówi się, że po takich incydentach standardem są dodatkowe przeglądy i treningi procedur, a komunikacja z gośćmi bywa równie ważna jak wymiana części. Jedno jest pewne – gdy śnieg skrzypi pod nartami, a słońce świeci jak reflektor na premierze, nikt nie chce myśleć o hamulcach.